Strona:PL Zola - Płodność.djvu/868

Ta strona została skorygowana.

utratą tej, co odeszła, co unosiła z sobą cząstkę ich ciała.
I w wielkiej sali pustej o ścianach nagich, którą cztery gromnice słabo zaledwie oświecały, zabłysła jutrzenka po tej nocy czuwania u trumny, ostatniego pożegnania całej rodziny.
Potem nastąpiła jeszcze boleść pogrzebu, co się posuwał białą drogą między dwoma szeregami wysokich topoli, pośród zieleniejących się pól, po tej samej drodze, kędy Róża pędziła tak szalenie wśród burzy. Wszyscy krewni, wszyscy znajomi przybyli, cała okolica zbiegła tu, wzruszona tą śmiercią jak grom nagłą i niespodziewaną. To też orszak na ten raz rzeczywiście rozciągał się daleko, po za karawanem, okrytym w białe draperye, zasypanym krzewami róż białych w jasnym blasku słońca wiosennego.
Cała rodzina chciała iść za trumną w żałobie, matka nawet tak samo jak siostry oświadczyły, że nie opuszczą drogiej zmarłej aż do krawędzi grobu. Za nimi szli najbliżsi: Beauchênowie, Séguinowie. Ale ani Maryanna, ani Mateusz, złamani bólem, znękani, wyczerpani zmęczeniem nie rozponawali już ludzi. Przypominali sobie nazajutrz tylko, że musieli widzieć Morange’a, nie będąc jednak pewnymi, czy to był Morange, ten jegomość milczący, cichy przesuwający się jak cień, który ze łzami ściskał im ręce. I tak samo także, niby w śnie ohydnym, Mateusz przypomniał sobie szczupłą postać i suchy profil Konstancyi,