nie. I tym sposobem było jednak dziesięć osób jeszcze, dosyć jak na mały pokój stołowy w skromnem mieszkania, które zajmowało młode małżeństwo przy ulicy La Boêtie, w oczekiwaniu na przyszłą fortunę.
Był to poranek bardzo przyjemny. Mateusz i Maryanna, którzy i na ten dzień radosny nawet nie zdjęli żałobnych sukien, w końcu ożywili się, rozgrzali wobec kołyski tego wnuczka, którego przyjście na świat niosło im nową znów nadzieję.
Na początku zimy druga jeszcze żałoba dotknęła rodzinę, Błażej utracił swego maleńkiego synka, Krysztofa, liczącego już półtrzecia roku, który stał się pastwą krupu. Jakby zadośćuczynieniem jednak za tę stratę była ponowna ciąża Karoliny, która już była w czwartym teraz miesiącu; to też boleść pierwszych dni po tym zgonie zamieniła się w pełne wzruszeń oczekiwanie.
Ciasne mieszkanie młodej pary pachniało całe, przejęte, zda się, wonią uroczego wdzięku jasnowłosej Audrei, rozświecone blaskiem zwycięzkiego powabu Ambrożego, tej pięknej pary zakochanych, którzy uwielbiali się i wychodzili ręka w rękę odważnie na podbój świata. Przy śniadaniu był tam prócz tego jeszcze wyborny apetyt i rozgłośne śmiechy Beauchêne’a, kuma, nadzwyczaj zajętego swą kumą Walentyną, żartującego wciąż i nadskakującego jej zawzięcie, czem ona nawet bawiła się sama, tak szczuplutka, tak
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/871
Ta strona została skorygowana.