smukła w czterdziestu pięciu latach, że mogła jeszcze grać rolę młodej dziewczyny, jakkolwiek i ona była już babką.
Jedna tylko Konstancja pośród wesołego nastroju innych pozostała poważną, jeśli raczyła kiedy się uśmiechnąć, to tylko lekkim zmarszczeniem wązkich warg, chwilami jednak cień jakiś srogiej boleści przebiegał twarz jej zwiędłą, ilekroć spojrzenie jej pobiegło dokoła rozradowanych współbiesiadników u stołu, zkąd mimo tak świeżej żałoby, tryskała nowa siła niepokonanej przyszłości.
Około trzeciej Błażej wstał od stołu, nie dopuszczając już, aby Beauchêne powtórnie nalał sobie chartreuse’y.
— To prawda, moje dzieci, on ma racyę — rzekł w końcu tenże potulnie. — Bardzo tu dobrze u was, ale trzeba nam bezwarunkowo powracać do fabryki. A nawet zabrać wam musimy jeszcze i Dyonizego, potrzeba nam jego światłej rady co do całej wielce ważnej historyi budowlanej... Otóż to jacy my jesteśmy zawsze! Nie dąsamy się nigdy na obowiązek.
Konstancja podniosła się również.
— Powóz musi być na dole, czy go bierzesz?
— Nie, nie, pójdziemy pieszo, to nam trochę ochłodzi głowy.
Niebo było zasnute chmurami a ponieważ dzień chylił się coraz bardziej ku zmrokowi, Ambroży, który podszedł do okna, zawołał:
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/872
Ta strona została skorygowana.