Strona:PL Zola - Płodność.djvu/877

Ta strona została skorygowana.

już nie mogła posiąść, to macierzyństwa uczucie tak długo zadawalane w spokoju a dziś zawiedzione, nienasycone, skaziło chorobliwie jej charakter, napełniło duszę życzeniami potwornemi, dyktowanemi przez urazę do szczęśliwszych od niej, życzeniami, których nie śmiała wyznać sama przed sobą.
Oskarżała świat cały i losy i ludzi, że się spiknęli przeciw niej, aby ją zgnębić. Mąż był najnikczemniejszym, najpodlejszym zdrajcą, bo ją zdradzał haniebnie, z każdym dniem zdając jakąś nową cząstkę fabryki na tego Błażeja, którego żona, jeśli utraci jednego syna, natychmiast może mieć drugiego. Gniewało ją, że widzi tego męża tak wesołym, tak szczęśliwym, odkąd go pozostawiła brudnym jego pozadomowym uciechom, nie żądając już od niego zgoła żadnych obowiązków małżeńskich, nie żądając nawet jego obecności w domu.
On zachował wobec niej minę zwycięskiej wyższości, oświadczając, że nie zmienił się w niczem; a było to prawdą: szef ruchliwy wielkiej firmy acz przemienił się w zgrzybiałego włóczęgę i sybarytę, idącego prostą drogą do ogólnego sparaliżowania, niemniej przeto był zawsze tym samym praktycznym egoistą, umiejącym wyciągnąć z życia możliwie największą sumę uciech dla siebie. Zstępował wciąż stale po spadzistej pochyłości; jeśli przyjął Błażeja, to dlatego, że rad był, iż udało mu się spotkać młodzieńca in-