miejscu nieporuszenie, pochylonego nad wieczystym regestrem, w rozwartej przed nim księdze.
— Ach, patrzcie! — zawołał zdziwiony — więc to już skończone, ten chrzest?
Coprędzej opowiedziała mu wszystko co tam było i to w taki sposób, aby z tego przejść zaraz na temat, który ją zajmował.
— Ależ tak. To jest ja powróciłam już, bo miałam szalony ból głowy. Inni pozostali tam jeszcze... A zatem skoro jesteśmy tu sami teraz, pomyślałam sobie, że lepiej mi będzie, skoro sobie pomówię z panem cokolwiek, mój przyjacielu. Wiesz pan jak bardzo cię cenię.. Ach! nie jestem ja szczęśliwa, nie jestem!
Rzuciła się na krzesło z wybuchem łez które powstrzymywała już tak długo wobec szczęścia innych. Pomieszany, że ją widzi w takim stanie, sam bezsilny, chciał przywołać pannę służącą, w obawie czy może nie jest chora. Ale ona przeszkodziła temu.
— Nikogo nie mam już życzliwego na świecie prócz pana, mój przyjacielu... Wszyscy mnie opuszczają, wszyscy są przeciw mnie. Czuję to dobrze, że rujnują mnie, pracują nad moją zgubą jak gdybym już i tak w życiu nie straciła wszystkiego, tracąc moje dziecko... A ponieważ pan mi sam jeden tylko pozostajesz, pan, co pojmujesz moją męczarnię, pan, co utraciłeś także córkę, trzymaj ze mną, błagam cię! powiedz mi prawdę. Przynajmniej będę mogła się bronić.
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/884
Ta strona została skorygowana.