teraz kiedy staczał się po pochyłości marnotrawstwa i szaleństw wszelkiego rodzaju.
Konstancya słuchała drżąca, wybladła.
— To podpisane już?
— Nie jeszcze. Ale akty są już gotowe i podpisane zostaną w tych dniach. Zresztą, to jedynie rozsądne rozwiązanie kwestyi, które narzuca się w tej sprawie samo z siebie.
Ona jednak widocznie nie była tego samego zdania, szukając wszystkiemi siłami przeszkody, możności wymyślenia czegoś nie dającego się usunąć, byle przeszkodzić tej jej ruinie, jej hańbie.
— Mój Boże! co tu robić? jak postąpić?
Potem uniesiona wściekłością, że nic wynaleźć nie może, że jest bezsilną wobec tych układów, zawołała:
— Ach! ten nikczemny Błażej!
Okrzyk ten przejął do głębi poczciwego Morange’a oburzeniem. Nie pojął go jeszcze całkowicie. To też usiłował z całym spokojem pohamować jej wzburzenie, tłomacząc jej, że Błażej był zacnem sercem, że w tej okoliczności postąpił bez zarzutu, że okazał się nawet całkiem bezinteresownym. A kiedy powstała, zadowolona, że wie już to, o co jej chodziło, pragnąc aby jej tu nie zastali trzej powracający pieszo mężczyźni, rachmistrz podniósł się także, przeprowadził ją przez galeryę, którędy miała przejść, udając się do swego mieszkania.
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/886
Ta strona została skorygowana.