cuchy. Na samym dole tylko wyłącznie płonęła latarnia, światełko gdzieś dalekie, jakby na to, aby ukazać tem lepiej głębię i grozę otchłani.
Cofnęli się oboje, blednąc.
Teraz Morange wybuchnął gniewem.
— Co za idyotyzm! co oni wyrabiają? dlaczego nie są posłuszni regulaminowi?.. Zazwyczaj stoi tu jeden z ludzi, robotnik odkomenderowany umyślnie, któremu nie wolno opuścić posterunku, dopóki winda nie powróci na górę... Gdzież on jest? gdzie tego znów licho poniosło?
Powrócił ku otworowi i ztamtąd huknął z całej piersi gniewnie.
— Bonnard!
Żadnej odpowiedzi, otwór pozostawał bezdenny, czarny i pusty. Ta cisza przywodziła go do wściekłości.
— Bonnard! Bonnard!
I wciąż nic, najmniejszego hałasu, wilgotny powiew cieniów tylko dolata z dołu, niby ciężka cisza grobu.
Wówczas chwycił się stanowczego środka.
— Ja zejdę na dół, trzeba odszukać Bonnarda... Mogliśmy teraz leżeć już tam w głębi!.. Nie, nie! tego tolerować nie można. Trzeba, żeby przecież albo zamknął windę, albo stał tu na swym posterunku i ztąd nie odchodził... Co on wyprawia? Gdzie być może?
I już skierował się ku małym krętym schodkom, idącym przez wszystkie piętra tuż obok
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/889
Ta strona została skorygowana.