Strona:PL Zola - Płodność.djvu/890

Ta strona została skorygowana.

windy, kiedy z tych schodków jeszcze zawołał, głosem już oddalającym się zwolna:
— Proszę pani, racz zaczekać na mnie, pozostań pani tam gdzie stoisz, aby ostrzedz każdego, coby chciał przejść tędy.
Konstancya pozostała sama. Głuchy łoskot ulewy wciąż wstrząsał szybami, ale już nieco bladawego światła niósł z sobą wicher, rozpędzający chmury.
I nagle na tle tego bladego brzasku, ukazał się Błażej w głębi galeryi. Powrócił był i pozostawił na chwilę dwu innych, chcąc zajść do warsztatów, celem zasięgnięcia jakichś potrzebnych im informacyi. Zamyślony, cały zajęty sprawami, do których powracał, szedł z głową nieco pochyloną, krokiem pewnym, spokojnym.
Ona, kiedy go zobaczyła, w sercu jej zawrzała tylko uraza, gniew, podniecony jeszcze tem wszystkiem, czego się dowiedziała, owym układem, który miano podpisać jutro i który wydrze jej część majątku. Był to wróg, u niej, w jej domu, wróg stający przeciw niej, którego wzburzona do głębi jej istota pragnęłaby zagładzić, wygnać ztąd jako uzurpatora, co podstępem i kłamstwem przeciw niej walczy.
Szedł wciąż. Ona stała w głębokim cieniu, tuż pod ścianą, tak że jej nie mógł widzieć. Ale w miarę jak się zbliżał powoli, ona widziała go dziwnie wyraźnie, oblanego szarawym blaskiem. Nigdy nie odczuła jeszcze do tego stopnia potę-