łać usłużnemu przypadkowi. I glos ten mówi jej to wciąż, powtarza z natarczywością uporną, nie dodając nic innego. I cóż zresztą: jeden człowiek tylko zostanie zmiażdżony, jeden ubędzie ze świata, pozostanie tylko otwór krwią obryzgany, nic więcej. Już nie widziała nic, nic nie przewidywała, nie zastanawiała się nad niczem.
A co stanie się jutro? nie chciała nic o tem wiedzieć; jutra niema zupełnie. A głos nakazujący domagał się tylko faktu brutalnego, natychmiastowego. Jeśli on umrze, wszystko będzie skończone, nie posiądzie nigdy fabryki.
On szedł wciąż naprzód. W niej nagle poczęła się toczyć walka straszliwa. Jak długo to trwało? dni całe, lata? Zapewne kilka sekund zaledwie. Wciąż zamierzała zatrzymać go w przechodzie, pewna, że zwalczy tę myśl dziką skoro przyjdzie chwila stanowczego gestu. Ale niemniej myśl ta przyoblekła się w ciało, ogarniała ją wszechpotężnie niby fizyczna potrzeba jak głód lub pragnienie.
Łaknęła tego, sprawiało jej to fizyczne cierpienie, zdjęta jedną z tych zachcianek, pod wpływem których spełnia się zbrodnie, obdziera przechodnia, zagłusza go gdzieś na rogu ulicy. Wydawało jej się, że jeśli nie będzie mogła nasycić tego pragnienia, przypłaci to własnem życiem. Paląca namiętność, żądza szalona zgładzenia tego człowieka ogarniały ją w miarę jak on nadchodził. Widziała go dokładniej teraz i to ją
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/892
Ta strona została skorygowana.