Strona:PL Zola - Płodność.djvu/895

Ta strona została skorygowana.

wstępowała teraz od czasu śmierci syna na Golgotę boleści. I to wspomnienie Maurycego jedynie wyrwało ją na chwilę z oschłości dotychczasowej; poczuła, że ją dławią łzy, jak gdyby tu się poczynał jej szał, tu było wytłomaczenie zbrodni, którego szukała nadaremnie.
Zawrót głowy ją ogarnął: syn jej nie żyje, tamten drugi zajmuje jego miejsce, zostaje panem, ferment tej zwyrodniałej namiętności posiadania jednego tylko syna, tego książątka, dziś wydziedziczonego, zatruwał jej duszę jadem wściekłości, rozprzęgał jej władze, doprowadził do szału morderstwa. Czyliż może ten chwast potworny wyrósł w niej tak, że aż mózg ogarnął?
Fala krwi napływającej do głowy wystarczyła, by zaćmić sumienie. Ale ona upierała się przy tem, że była nieobecną, stłumiła łzy, pozostała lodowatą. Niedoznawała żadnego wyrzutu sumienia. Trudno: stało się a stało dobrze. Tak stać się musiało. Ona go nie popchnęła, spadł sam. Gdyby jej tam nie było, spadłby był tak samo. Zatem skoro jej tam nie było, skoro mózg jej, jej serce były tam nieobecne, cóż ją to może obchodzić? I wciąż jak echo wracały jej te słowa, rozgrzeszając ją, śpiewając hymn zwycięztwa: on umarł, nie posiądzie fabryki.
Mimo tych myśli jednak pośrodku salonu Konstancya z uchem natężonem nasłuchiwała. Dlaczego dotąd nic nie słyszy? Dlaczego tak długo go nie podnoszą? Niepokój jej rósł w miarę