Strona:PL Zola - Płodność.djvu/897

Ta strona została skorygowana.

jący, zaspokojony wreszcie, bez pragnień, ni żalu. I ona tak samo nie pragnęła już nic w tem znużeniu, które ją wprawiało w odrętwiałość senną, zdziwiona tylko czemś, z czego sobie nie umiała zdać sprawy, zachowując osłupiałość przedmiotów.
Mimowiednie wszakże poczęła znów nadsłuchiwać, powtarzając sobie, że jeśli przerażająca ta cisza dalej trwać będzie, ona usiądzie chyba, zamknie oczy i zaśnie. I gdzieś, z bardzo jeszcze daleka, wydało się jej, że ją dochodzi szmer jakiś lekki, tchnienie zaledwie.
Co to było? Nie, nic jeszcze. Może to tylko śnił jej się ten sen okropny, ten człowiek idący kurytarzem, ta przepaść, ten rozgłośny krzyk straszliwy. Może nic z tego wszystkiego się nie stało, skoro teraz nic nie słyszy. Z dołu przecież słychaćby było zgiełk jakiś nabrzmiewający z każdą chwilą, posłyszałaby ludzi pędzących w szalonym pośpiechu po schodach, coby jej przynieśli tą nowinę. Teraz znów ucha jej doszedł lekki szmer, bardzo daleki a jednak zbliżający się ciągle. Nie był to przecież tłum bynajmniej, ale pojedyncze tylko kroki zaledwie, może poprostu tylko jakiegoś samotnego przechodnia na trotuarze pod oknami. Ale nie, to od strony fabryki, bardzo wyraźnie teraz z początku po schodach, potem wzdłuż kurytarza. I kroki te stawały się coraz śpieszniejsze a wraz z niemi słychać było oddech zdyszany, tak tragiczny,