że odczuła zaraz, iż teraz nadejdzie owa rzecz tak dla niej straszna. Drzwi otwarty się gwałtownie.
W progu ukazał się Morange. Był sam, wzburzony, z twarzą śmiertelnie bladą a słowa z ciężkością wydzierały mu się z krtani:
— Oddycha jeszcze, ale roztrzaskał sobie czaszkę, skończone z nim.
— Co to? co panu jest? — spytała. — Co się stało?
Otwarł usta i wpatrzył się w nią osłupiały. Wbiegł tu na górę pędem, aby od niej żądać wytłomaczenia, tak mąciło mu się w nieszczęsnej głowie wobec tej katastrofy, co pomieszała mu wszystkie myśli. Pozorna nieświadomość, spokojność jej do reszty go w błąd wprowadziły.
— Ależ — krzyczał — ja panią zostawiłem przy windzie.
— Przy windzie, tak. Pan zeszedłeś a ja poszłam wprost do mieszkania.
— Zanim zeszedłem przecież — podjął z gwałtownością rozpaczy — zanim zeszedłem, prosiłem, żebyś pani tam czekała na mnie i pilnowała otworu, aby tam kto nie wpadł przypadkiem.
— Ach! cóż znowu! nic mi pan nie mówiłeś, nic nie słyszałam, nie zrozumiałam zupełnie.
Przerażony wciąż patrzał jej w oczy. Kłamała oczywiście. Daremnie siliła się na spokój zupełny, ucho jego odczuło wyraźnie, że głos jej
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/898
Ta strona została skorygowana.