Dzisiejszego poranku Mateusz śpieszył się, by wyjść z pawilonu, leżącego na skraju lasu, w którym od miesiąca zamieszkiwał z żoną i z dziećmi; był w obawie opóźnienia się z przybyciem na dworzec kolei żelaznej, codziennie go wiozącej o godzinie siódmej z Janville do Paryża. Była teraz już godzina wpół do siódmej, a z pawilonu do Janville miał przeszło dwa kilometry pieszej drogi. Koleją jechał trzy kwadranse, a z paryskiego dworca kolei Północnej miał jeszcze conajmniej drugie trzy kwadranse, by stanąć na bulwarze Grenelle; tym sposobem przybywał do biura zaledwie o godzinie wpół do dziewiątej.
Na szczęście dzieci dziś spały, gdy je pocałował na pożegnanie; inaczej, byłyby go zatrzymały, zarzucając mu rączki na szyję, śmiejąc się, szczebiocząc, całując. Wracając z ich pokoju do sypialni, zastał Maryannę, swoją żonę, jeszcze w łóżku, ale już się przebudziła i wstawała. Pobiegła teraz ku oknu, odsłoniła firankę i wesołe, majowe słońce opromieniło całą jej młodzieńczą
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/9
Ta strona została skorygowana.
I.