Strona:PL Zola - Płodność.djvu/905

Ta strona została skorygowana.

— W każdym razie ja nie słyszałam ani słowa — odpowiedziała sucho. — Gdyby mnie był poprosił o to, alboż byłabym się ruszyła.
I zwracając się ku rachmistrzowi, ośmieliła się, ona teraz z kolei, spojrzeć mu wprost w oczy swemi wyblakłemi źrenicami.
— Przypomnij pan sobie, panie Morange.. Pan zbiegłeś jak szalony, nie powiedziałeś mi nic... a ja poszłam dalej moją drogą.
Pod spojrzeniem bladych jej źrenic, które wdzierało się w jego oczy z twardością stali, przejął go lęk prawdziwy. Cała słabość jego wracała, cała tchórzliwość delikatnego i uległego serca. Mógłże oskarżyć ją o zbrodnię tak ohydną? Widział następstwa okropne podobnego oskarżenia. A wreszcie i on sam nie był już pewnym jak to było, mąciło mu się w tej biednej głowie maniaka, pomięszało wszystko. Wybąknął:
— Bardzo być może, iż mi się zdaje tylko, że mówiłem... Zapewne, że to tak, skoro nie może być inaczej...
I znowu pogrążył się w milczeniu z gestem niezmiernego znużenia. Było to dobrowolne spólnictwo — narzucone i przyjęte. Przez chwilę miał ochotę powstać i pójść zobaczyć, czy Błażej oddycha jeszcze. Potem i tego już nie śmiał uczynić. Niezmierna cisza zaległa pokój.
Ach! co za udręczenie, jaka męczarnia dla Mateusza i Maryanny, kiedy powiadomieni przez