łóżku, zmartwiałego, bladego bez czucia, bez życia.
Błażej konał już. Boutan stał u wezgłowia łoża, trzymając go jeszcze za rękę bezwładną, gdzie ostatnie pulsacye krwi dogasały. A kiedy zobaczył Mateusza i Maryannę, którzy instynktem wiedzeni, rzucili się przez salon pogrążony w nieładzie ku pokojowi, zkąd dolatywała ich znana im woń śmierci, nie mógł powstrzymać się od łez, co grubemi kroplami zaćmiły mu oczy i szepnął.
— Biedni moi przyjaciele, ucałujcie go, otrzymacie jeszcze ostatnie jego tchnienie.
Lekki oddech dopiero co ustał i biedny ojciec, nieszczęsna matka rzucili się całować te usta, na których drgało jeszcze ostatnie tchnienie życia, ze szlochem, z krzykiem rozpaczy. Ich Błażej umarł. Umarł jak Róża, w rok po niej zaledwie, umarł nagle, w dzień rodzinnej uroczystości. Rana ich serc niezabliźniona jeszcze, otwierała się na nowo tragicznem rozdarciem. W długiem ich szczęściu było to drugie już ostrzeżenie straszliwe, przypominające niestałość losu i całą marność ludzkiego życia, drugi cios topora, co spadał na rodzinę, rozwijającą się w pełni sił, zdrowia i szczęścia. I przerażenie ich wzrastało: czyliż tym haraczem opłacą się już niedoli? będzież to koniec przynajmniej spłaty tego długu, zaciągnionego u losów? — czy też mo-
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/907
Ta strona została skorygowana.