— Chodź, siadajno tu, dokończ za mnie.
Konstancya wchodząca w tej samej chwili, posłyszała również te słowa. Były to słowa też same właśnie, jakie mąż jej wymawiał sadzając przy biurku Maurycego niegdyś Błażeja, w dniu w którym oddał mu dawne miejsce swego nieszczęsnego syna, kiedy ciało jego leżało jeszcze w sąsiednim pokoju. I myśl jej cofnęła się wstecz w przeszłość, przejął ją przestrach na widok Dyonizego, siadającego do tego biurka. Nie byłże to Błażej zmartwychwstały? Tak jak tegoż samego popołudnia jeszcze, wychodząc z wesołego śniadania od Ambrożowstwa wzięła Dyonizego za Błażeja, tak i teraz wydał się jej on nowem wcieleniem zmarłego; podobni bo też byli obaj do siebie tak bardzo, że rodzice nawet długo nie mogli ich od siebie odróżnić inaczej, jak po kolorze oczu. To Błażej powracał, zajmował napowrót swe miejsce, Błażej pozyska fabrykę; daremnie go zatem zabiła. Pomyliła się więc: umarł, ale i tak mieć będzie fabrykę. Zabiła jednego z tych Fromentów, wnet jednak odradzał się nowy. Jeśli który z niech umiera, drugi staje natychmiast na wyłomie. I w tej chwili popełniona zbrodnia wydała się jej tak bezużyteczną, tak głupią, że poczuła jak włosy stają jej na głowie, pot śmiertelny strachu wystąpił na czoło i cofnęła się przed nim jak przed widmem.
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/909
Ta strona została skorygowana.