z Maryanną, która wówczas podtrzymywała flancę kiedy on okopywał rydlem ziemię, w ów dzień pamiętny, gdy to położyli pierwsze podwaliny do obecnej swej włości Chantebled.
Ich dzieło wzrosło i rozprzestrzeniło się wraz z gałęźmi tego dębu, jak gdyby krew ich wysiłków żarliwych wracała weń falą soków żywotnych, wyrastając wraz z każdą nową wiosną. I była tam także w pobliżu tego dębu, co należał poniekąd do niespożytej ich rodziny, fontanna żywej, bijącej ze źródła wody, zasilana strumieniami wyżyn przez nich ujarzmionych, której szmer krystaliczny wieczyście rozweselał to ustronie.
W wigilię małżeństwa zebrała się tam rada rodzinna. Mateusz i Maryanna przyszli pierwsi, zobaczyć jakie należy poczynić przygotowania; zastali tu już Karolinę z albumem rozłożonym na kolanach, która kończyła szkic pośpieszny wielkiego dębu.
— Co to, jakaś niespodzianka?
Uśmiechała się zażenowana, zakłopotana cokolwiek.
— Tak, tak, niespodzianka, zobaczycie.
Potem przyznała się im, że od dwóch tygodni malowała akwarelą „menu“ śniadania weselnego. Pomysł jej szczęśliwy polegał na tem, że umieściła same tylko główki dziecięce, całe ich grupy, całą generacyę dziecięcą rodziny, o ile zebrać mogła podobieństwa z różnych dawnych fotogra-
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/918
Ta strona została skorygowana.