Po odbytym połogu wszakże i rekonwalescencyi największem jej uzdrowieniem po tylu przejściach bolesnych był mały Wilhelm, dar ostatni umierającego męża, dziecię w którem zmartwychpowstawał ojciec, które darzyło kochającą żonę żywym jego obrazem.
I tak samo było z Maryanną, odkąd przyszedł na świat jej Beniamin, jeszcze jeden syn, co jej zastąpił syna utraconego, duch tamtego, co zajął w jej sercu odrazu opróżnione miejsce.
To też dwie te kobiety, dwie matki znajdowały radość nieskończoną w karmieniu razem dwóch swych aniołów pocieszycieli. Zatapiały się w nich całe, zapominały o sobie, patrzały jak wzrastają obaj, tuż obok siebie, dawały im o tych samych godzinach zawsze piersi, jakby na to, aby ich nie rozłączać z sobą ani na chwilę, też same żywiąc dla nich pragnienia, aby się stali bardzo pięknymi, bardzo silnymi, bardzo dobrymi obadwaj. Chociaż jedna z nich była dwa razy starszą od drugiej, czuły się obie siostrami zarówno boleści jak radości, bo tenże sam zdrój odżywczy płynął z ich piersi żyznych. I żałoba obu tych kobiet rozjaśniała się zwolna, łagodniała, dochodziły do tego czasami, że śmiały się patrząc na uśmiech swych aniołków i nie było chyba nic weselszego, nic wzruszającego bardziej nad tę świekrę i tę synowę, co jedną tylko
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/921
Ta strona została skorygowana.