Strona:PL Zola - Płodność.djvu/940

Ta strona została skorygowana.

arium swego kultu. Czy i on tak samo upierał się przy swoich dawnych przekonaniach? czy broniłby jeszcze tak samo teoryi jedynego dziecka, wstrętnego obrachowania ambicyi, które opłacił życiem żony i córki? I migała mu w oczach twarz jego pomieszana, blada pod wpływem burzy, zbyt gwałtownej na jego czaszkę ograniczonego człowieka; widział go jak postępował tak drobnym kroczkiem maniaka, dążąc do jakiegoś zagadkowego konia, u którego czatowało nań obłąkanie. Ale ponura ta wizya wnet zniknęła, a przed oczyma jego stanął znów taras, oblany rozkosznym blaskiem słonecznym, przedstawiający taki obraz tryumfującej piękności zdrowego szczęścia, w ramie drzew rozłożystych, że Mateusz przerwał tę żałobną ciszę i wykrzyknął mimowolnie niemal:
— Przypatrzcie się, przypatrzcie! czyż to nie wesołe te kochane żony, te drogie dzieci na tle tej zieleni! Wartoby to odmalować doprawdy, aby wykazać ludziom jak to jest zdrowo, jak pięknie żyć pełnem życiem.
Na tarasie tymczasem nie tracono czasu odkąd Séguinowie i Beauchênowie poszli zwiedzić obory i stajnie. Naprzód rozdzielono na pamiątkę karty „menu”, malowane przez Karolinę akwarelą. Ta niespodzianka przy śniadaniu już zachwyciła wszystkich, śmiano się, cieszono powszechnie tą gromadą główek dziecięcych, tak