Strona:PL Zola - Płodność.djvu/943

Ta strona została skorygowana.

— Słyszysz, mamo! Nie jestem ja tak tęga jak siostra moja Karolka, która karmi już trzecie dziecko z rzędu. Ale to nic nie szkodzi i ja karmić będę.
Na tę to chwilę, wśród śmiechów, których wybuchy zdwajał jeszcze rumieniec Marty, nadeszli właśnie Beauchênowie i Séguinowie z Mateuszem. Zatrzymali się mimowolnie przejęci urokiem tego ponętnego, potężnego obrazu. W ramach drzew rozłożystych, pod tym patryarchalnym dębem, niby wyrosła z tejże samej żyznej ziemi, wśród trawy gęstej rozsiadła się cała rodzina tak liczna i pełna siły w jednej grupie tryumfalnej, tryskającej radością, siłą i urodą. Gerwazy i Klara zawsze czynni, zajęci byli wraz z Fryderykiem pilnowaniem służby, uprzątającej nakrycie i przynoszącej na stół kawę. Trzy dziewczynki, którym dopomagał rycerski Grzegórz, obmyślały nową dekoracyę stołu, zanurzeni wszyscy czworo w ogromnym stosie kwiatów, róż herbacianych, róż blado-różowych, róż ponsowych. O kilka kroków dalej nowożeńcy, Dyonizy i Marta, rozmawiali półgłosem, kiedy tymczasem matka, pani Desvigne, przysłuchiwała się rozmowie ich w milczeniu, z uśmiechem pobłażliwym na twarzy, pełnej nieskończonej słodyczy. W samym środku tego sielskiego obrazka Maryanna, rozpromieniona, karmiła dwunaste swe dziecko, z odkrytem łonem białem jeszcze i świeżem, dotąd piękna pogodą siły, zdrową