swą wolą, uśmiechająca się do Beniaminka, pozwalająca na drugie kolano równocześnie wdrapywać się Mikołajowi, przedostatniemu z rzędu, co zazdrościł najmłodszemu tego uprzywilejowanego miejsca. Obok niej te dwie synowe wydawały się dalszem tylko przedłużeniem jej istnienia, Andrea po lewej stronie, do której przyłączył się teraz Ambroży, drażniący się z Leonkiem, Karolina po prawej z dwojgiem dzieci, Wilhelmem u piersi i Bertą u kolan. Tu na tem miejscu z ziarna wyrosła wiara ich w życie i rozrosła się w pomyślność, w bogactwo pomnażające się ciągle, w ten wykwit wszechpotężny szczęśliwej płodności.
Séguin zwracając się do Maryanny, zagadnął żartobliwie:
— Więc ten panicz jest czternastym już, którego pani karmisz?
Wesoło poczęła śmiać się z tego sama.
— Nie, kłamać nie trzeba... Byłoby to rzeczywiście czternaste moje dziecko, gdybym nie była poroniła dwa razy. Ścisła cyfra wykarmionych będzie dwanaścioro.
Beauchêne, który odzyskał już napuszoną pewność siebie, nie mógł powstrzymać się od wtrącenia.
— No, nareszcie doszliście do tuzina. To już istne szaleństwo!
— I ja jestem tego zdania — ozwał się z kolei Mateusz, sam rozweselony. Jeśli to nie szaleń-
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/944
Ta strona została skorygowana.