Strona:PL Zola - Płodność.djvu/945

Ta strona została skorygowana.

stwo, to przynajmniej niepowściągliwego... Kiedy jesteśmy sami, żona moja i ja przyznajemy, że zeszliśmy cokolwiek za daleko. Zresztą nie żądamy, aby inni mieli iść za naszym przykładem, o! nie!... Ale dość tego! w naszych czasach można bez obawy przekroczyć miarę. Zbyt wiele, to zaledwie dosyć. Jeżeli przesadziliśmy cokolwiek dając przykład, naszemu biednemu krajowi wyszłoby na dobre, gdyby to szaleństwo stało się zaraźliwem... I jednego tylko obawiać się można, tego, aby ów rozsądek rozważny nie wziął raczej góry.
Maryanna słuchała wciąż uśmiechnięta, choć na przekór uśmiechowi, łzami zaszły jej oczy. Smutek rzewny ją przejął, krwawiąca dotąd jeszcze rana serca otwarła się napowrót pośród tej uciechy, jaką sprawiało jej tak nieczęste zebranie się wszystkich dzieci razem w domu, tych dzieci zrodzonych z jej ciała, wykarmionych jéj mlekiem.
— Tak — wyszepnęła głosem drżącym — miałabym ich dwanaścioro, ale dziś mam ich dziesięcioro tylko. Dwoje tam już zasypia w ziemi, gdzie na nas oczekują.
I to wspomnienie wywołane przez samąż matkę, owego wiejskiego cmentarzyka w Janville, owego rodzinnego grobu, gdzie obok siebie spoczywało dwoje jej dzieci, tak dziwnie było spokojne, tak nie trwożyło nikogo, że nabrało ono raczej znaczenia jakiejś obietnicy słodkiej, pośród tych go-