Strona:PL Zola - Płodność.djvu/960

Ta strona została skorygowana.

niego tak uprzejmą. Matka, dzieląca się z synem spełnia zawsze swój obowiązek, chociażby dawała kilka groszy zaledwie.
Nakoniec kiedy już wreszcie zabierał się odejść, wymówił;
— Czy nie zechce mnie pani pocałować?
Pocałowała go zimnemi usty, z sercem zamarłem a dwa hałaśliwe, ostentacyjne jego pocałunki pozostawiły jej na twarzy dreszcz lekki.
— I do widzenia, nieprawdaż? Trudno, ludzie są ubodzy, nie mogą mieszkać razem a jednak przyjemnie jest wiedzieć teraz przynajmniej, że się ma kogoś na świecie. I będę mógł, od czasu do czasu chociaż, zajść tu przechodząc, powiedzieć: dzień dobry.
Kiedy znikł, długa cisza zapanowała w tem nieskończonem zmartwieniu, jakie pozostawiała za sobą jego bytność. Noryna upadła na krzesło, jakby spadł na nią jakiś ciężar gniotący. Naprzeciw niej Cecylia, zgnębiona tak samo, musiała również aż usiąść. I ona to pierwsza pośród tej żałoby obszernego pokoju, co dzisiejszego ranka jeszcze mieścił ich szczęście, zabrała głos, żeby wyrazić swe zdziwienie, zaprotestować.
— Aleś ty go przecie nie zapytała o nic, nic o nim nie wiemy... Zkąd on przychodzi, co robi, czego chce od nas? A zwłaszcza jakim sposobem trafił do ciebie, jak mógł cię odkryć?...