Strona:PL Zola - Płodność.djvu/961

Ta strona została skorygowana.

Toć były przecież rzeczy, które jedynie mogłyby nas obchodzić.
— Ach! co chcesz? — odpowiedziała jej Noryna — kiedy mi powiedział swe imię, zdrętwiałam zupełnie, uczułam się zgnębioną! Och! to on z pewnością, on, nie kto inny, tyś przecież także poznała w nim ojca, nieprawdaż?... I masz słuszność, nie wiemy nic o nim, teraz żyć wciąż będziemy pod tą groźbą, w bezustannej obawie, że nam dom zawali się nad głową.
Poczęła szlochać znów, bez sił, bez odwagi, wśród łez tylko szepcząc:
— Taki wyrostek osiemnastoletni, który nam spada na kark najniespodziewaniej!... I to prawda także, że nie mam do niego najmniejszego przywiązania, boć go też i nie znam nawet wcale... Kiedy mnie całował tutaj przed chwilą, nie czułam nic, tylko przejęło mnie zimno lodowate, jak gdyby mi serce zlodowaciało w piersiach... Mój Boże! jakaż ja nieszczęśliwa! jakie to wszystko szkaradne i brudne i pełne okrucieństwa!
A kiedy dziecko, widząc ją płaczącą, przybiegło do niej i rzuciło się jej na szyję, wystraszone, rozpłakane również, przycisnęła je z szaloną czułością do piersi.
— Mój biedny malcze! mój biedny maleńki! byleś ty tylko na tem nie ucierpiał, byle na ciebie tylko nie spadła moja wina!... Ach! to byłoby zbyt ciężką karą; najlepiej stanowczo jest pro-