Strona:PL Zola - Płodność.djvu/975

Ta strona została skorygowana.

bem prawa: cały pomiot młodych drapieżnych zwierząt, upędzających wśród gąszczu lasów, zwierzoczłowiek, powrócony do stanu pierwotnego barbarzyństwa, opuszczony od dzieciństwa, wydany na łup prastarym złym instynktom rabunku i rozboju.
I jak złe chwasty wyrastali oni raźno, uzuchwaleni z dniem każdym bardziej, domagający się coraz większego okupu od tych głupców, co pracowali, rozszerzając coraz więcej zakres swych kradzieży, dążąc wciąż prostą drogą do morderstwa.
Na los trafu, w chwili rozpusty padł ludzki posiew, dziecko zeń wyrosło, nikt się o nie nie troszczył, kształtowało się jak chciało, wreszcie porzucono je na chodniku ulicy, bez nadzoru, bez podpory. Tam gniło ono, stawało się straszliwym fermentem społecznego rozkładu. Wszystkie te malce porzucone u ścieku rynsztoka, tak samo jak się rzuca do kanału nadmiar kociaków, wszyscy ci opuszczeni, te włóczęgi, błądzące po bruku, co żebrzą, co się prostytuują, co kradną — to śmietnik wśród którego kiełkuje i lęgnie się zbrodnia. Te dzieci-nędzarze podsycają ognisko przerażającej zarazy wszelkiego rodzaju wśród tragicznych cieniów dolnych warstw paryzkich. Posiew, tak nieopatrznie rzucony na ulicę, urastał w żniwo rozboju, w straszliwe żniwo złego, od którego trzeszczała rozsadzana cała budowa społeczna.