Ale kiedy chciał napowrót do ust włożyć fajkę, nie mógł tego dokonać. Ręka obezwładniona w stawach przez długie dźwiganie narzędzi zbyt mocno drżała. I trzeba było, aby mu Norysa podniosła fajkę i pomogła ją ująć w wargi.
— Biedne ojczysko! — wymówiła Cecylia, która nie przerywała sobie roboty, wycinając wciąż tekturę na pudełka. — Coby się z nim stało, gdybyśmy go nie były podjęły. Irma z pewnością ze swemi kapeluszami i jedwabnemi sukniami, nie chciałaby go mieć u siebie.
Malec Noryny jednak odkąd tylko pani Angelin weszła tutaj, ustawił się przed nią, wiedział dobrze bowiem, że w te dnie kiedy ta miła pani pojawia się u nich, zawsze wieczorem jest deser przy obiedzie. Uśmiechał się z oczyma rozpromienionemi pośród ładnej jasnowłosej twarzyczki o słonecznej najeżonej czuprynie.
— Chodźże tu pocałować mnie, kochanku.
Najsłodszą to było dla niej nagrodą ten pocałunek dziecięcy w ubogich domach, w które wnosiła cokolwiek pociechy. Oczy jej nabiegły łzami kiedy malec wskoczył zuchowato na jej kolana, uczepił się szyi i powtarzała, zwracając się do matki.
— Nie, nie, nie skarżcie się, są na świecie jeszcze ludzie daleko nieszczęśliwsi od was... Znam taką kobietę, która dla tego tylko aby mieć tego milutkiego chłopczynę dla siebie, całkiem dla siebie, przyjęłaby z ochotą waszą biedę
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/979
Ta strona została skorygowana.