Strona:PL Zola - Płodność.djvu/980

Ta strona została skorygowana.

i to klejenie pudełek od rana do wieczora i to życie wasze zamknięte w jedynym pokoju, który on wypełnia blaskami słońca... Ach! Boże! gdybyście zechciały, gdybyśmy mogły zamienić się na dolę!...
Zamilkła na chwilę, obawiając się wybuchnąć łkaniem. Była w jej sercu rana wiecznie otwarta: owo dziecko, z początku odkładane na później, potem tak upragnione gorąco, które nie pojawiło się wśród nich nigdy. Małżonkowie starzeli się teraz w gorzkiem osamotnieniu, zajmując trzy ciasne pokoiki wychodzące na dziedziniec przy ulicy de Lille, żyjąc skromnie w odosobnieniu, dzięki pensyi delegatki w Towarzystwie dobroczynności, którą pobierała żona, dodanej do tego, co im się udało jeszcze ocalić z dawnego majątku.
Zupełnie ociemniały były malarz wachlarzy, tak dumny dawniej, dziś stał się przedmiotem tylko, rzeczą, biedną, bolesną rzeczą, którą żona co rana sadzać musiała w fotelu i którą co wieczora zastawała na tem samem miejscu, kiedy powracała z bezustannych swych wędrówek pośród nędz najokropniejszych tych matek występnych i tych męczeńskich dzieci. Nie mógł ani jeść, ani położyć się do łóżka bez niej, nie miał już nic prócz niej na świecie, był jej dzieckiem, jak mawiał sam z ironią rozpaczy, która doprowadzała do łez ich oboje. Dziecko? miała je więc nakoniec i to on niem był! Stare dziecko, złama-