Strona:PL Zola - Płodność.djvu/986

Ta strona została skorygowana.

— O! proszę, możesz pani, chodź tylko... Ja nie wiem gdzie to trzeba szukać doktora... Chodź pani, podniesiemy go, bo ja sama rady dać nie mogę i wniesiemy przynajmniej do szopy, żeby nie leżał na deszczu.
Na ten raz uległa prośbom, tak ton głosu wydał się jej szczerym, pełnym prawdy. Bezustanne odwiedziny w norach, kędy się lęgnie występek na śmietniku nędzy, wyrobiły w niej odwagę. Musiała zamknąć parasol, kiedy przez otwór w parkanie prześlizgiwała się za dziewczyną, postępującą przed nią w łachmanie szala, z głową odsłoniętą, zwinna, smukła i cienka jak kotka.
— Proszę, niech mi pani poda rękę... Ostrożnie, bo tu są rowy... To tam, w głębi. Słyszy pani jak on jęczy, cierpi okropnie mój brat biedny!... O! już jesteśmy.
W tej chwili z szybkością piorunu trzej rabusie, Aleksander, Ryszard i Alfred, zaczajeni w cieniu jednym skokiem rzucili się na panią Augelin takiem uderzeniem nagłem żarłocznych wilków, że została obaloną na ziemię. Alfred jednak, tchórz z natury, pozostawił ją dwu innym, pobiegł do otworu w parkanie czatować tam z Antosią. Aleksander, który miał już w pogotowiu chustkę zwiniętą w kłębek wepchnął ją w usta kobiety, aby stłumić jej krzyk.
Mieli zamiar tylko ogłuszyć ją a potem uciec z woreczkiem. Ale chustka widocznie obsunęła się i zaskoczona tak znienacka wydała krzyk