Strona:PL Zola - Płodność.djvu/988

Ta strona została skorygowana.

opowiedziała mu drżąc cała jak to odbyło się wszystko: odwiedziny pani Angelin, nagłe wejście podczas tychże Aleksandra, który zobaczył woreczek, słyszał jej obietnicę pomocy na miesiąc następny, datę i godzinę przybycia.
A zresztą nie mogła mieć żadnej wątpliwości, chustka, znaleziona na szyi ofiary była jej własną, jedną z tych, jakie Aleksander jej ukradł; w rogu była wyhaftowana cyfra jej imienia, jedna z tych tanich elegancyi, jakie się sprzedają tysiącami w wielkich magazynach. Była to jedyna wskazówka, tak nieznaczna, tak wątpliwa, że policya wciąż szukała, błąkając się po kilka tropach i nie mając żadnej nadziei trafienia na ślad złoczyńców.
Mateusz siedząc przy łóżku, lodowaciał z przestrachu. Boże! Ta nieszczęśliwa pani Angelin! Widział ją jeszcze młodą, wesołą, promienną, tam w Janville odbywającą długie przechadzki po lasach z mężem, błądzącą po wszystkich opustoszałych ścieżkach, zapóźniającą się w cieniu wierzb Yeuse’y wśród takiego święta miłości, że między gałęziami drzew dźwięczały ich pocałunki, niby śpiew ptaków.
Widział ją później już, zbyt ciężko ukaraną za tę epokę nieopatrzną szalonych uczuć, zrozpaczoną, że nie może mieć tego dziecka, którego urodzenie zbyt długo odkładała na później, zgnębioną powolnie nadchodzącem kalectwem mę-