Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

i głupotę ogólną. Wyrzekłszy się pretensyj literackich, szczycił się wyrozumowaną pogardą względem literatury. Nie był wszakże głupi i umiał o byle czem pisać w byle jakim dzienniku, wolny od wszelkich przekonań i wierzeń, dumny, że wypowiada co chce i co ma do powiedzenia publiczności, postawił jednak samemu sobie warunek: bawienia, albo rozciekawiania czytelników.
— To pan zna Mège’a? — zapytał Piotra. — Typowy egzemplarz! Stary dzieciak, chimeryczny marzyciel w skórze zajadłego sekciarza! Badałem go przez czas dłuższy i zbadałem do głębi... Nie wiadomo od ilu lat cieszy się nadzieją, że nie dalej, jak za kilka miesięcy, stanie na czele rządu i z dnia na dzień zadekretuje ogólną szczęśliwość, za pomocą kolektywizmu, który nastąpi po dzisiejszym ustroju kapitalistycznym, jak dzień następuje po nocy. Dziś będzie interpelować ministeryum, by obalić Barroux i zająć jego miejsce a tem samem przyśpieszyć wprowadzenie swego systemu... Teraz nieprzyjacielem, przeciwnikiem, jest dla niego Barroux, a gdy tego pokona, z równą zaciętością nacierać będzie na każdego innego prezesa ministeryum. To zwykła jego taktyka. Ileż razy słyszałem własne jego obliczenia, zawsze zmierzające do tego samego celu, obalić, by zająć miejsce obalonego. Lecz na nieszczęście, tylko do połowy plan mu się udaje. Ministerya padają z łatwością, lecz do