Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

władzy dochodzą inni, a kolej na Mège’a może nigdy nie nadejdzie!...
Massot znów się roześmiał, a zniżywszy głos mówił dalej:
— A twórcę dzisiejszego artykułu, Sagniera, czy pan zna?... Nie... To patrz pan... widać go ztąd wybornie... Ryży, z karkiem jak u byka, z wyglądu zupełny rzeźnik... Stoi oto tam, w kółku ludzi, o wytartych tużurkach i coś rozprawia pomiędzy nimi...
Piotr dojrzał wreszcie naczelnego redaktora „Głosu ludu“. Sagnier miał wielkie, odstające uszy, grube wargi i nos, a w wypukłych jego oczach trudno było dopatrzeć się wyrazu.
— Tego także znam do gruntu. Pracowałem pod jego dyrekcyą w „Głosie ludu“, jak obecnie pracuję w „Globie“, przy boku Fonsègne’a... Jednej tylko rzeczy dotąd o nim niewiem i nikt nie wie, a mianowicie, zkąd się wziął ten człowiek?... Przez dłuższy czas tkwił w różnych redakcyach i nie mógł wyleźć na wierzch, chociaż pożerała go szalona ambicya i żądza używania. Wreszcie natrafił na pomysł i po raz pierwszy zwrócił na siebie uwagę, przedstawiając publiczności nowego Ludwika XVII. Poruszył już wtedy sporo brudów, a chociaż w Delfina nikt nie uwierzył, Sagnier zdobył sobie przy tej okazyi pewne imię. Zaraz otoczył je reklamą, afiszując się jako rojalista. Wkrótce potem przeszedł do obozu ludowego i wystąpił z socyalizmnem katolickim, ma-