Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

ność... a zwłaszcza tego rodzaju głupstwo... Jeżeli wziął pieniądze, to na pewno nie dał na to pokwitowania!
Zamilkł i ruchem głowy wskazał Duthila, który, rozgorączkowany, lecz pomimo to uśmiechnięty, stał pomiędzy osobami, otaczającemi dwóch ministrów.
— Czy widzisz pan tego bruneta z wymuskaną brodą?
— Znam go — odpowiedział Piotr.
— Doprawdy?... Znasz pan Duthila? Otóż ten, to napewne obłowił się pieniędzmi. Ptaszek z niego! Przyfrunął do nas z Augoulême, by wieść hulaszcze i przyjemne życie w naszych salonach i alkowach, jest bez czci i wiary ale zawsze pełen wesołości i miłośnie rozgruchany jak ptaki na wiosnę. Pieniądze, które mu wręczył Hunter, przyjął jak błogosławioną, lecz należną mu mannę i nawet nie przyszło mu do głowy, że się tem mógł zbrudzić. Jestem przekonany, że mocnoby się zdziwił, iż ludzie mogą inaczej sądzić kwestye tego rodzaju. Dla niego jest to drobiazg, niemający żadnej doniosłości.
Po chwilowem milczeniu, Massot wskazał Piotrowi piędziesięcioletniego człowieka, miny płaczliwej, wysokiego i cienkiego jak wiecha, trzymającego się pochyło, jakby się uginał pod ciężarem olbrzymiej swej głowy, wydłużonej jak u konia. Włosy miał żółtawe, rzadkie i proste, wąsy o-