Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

tha, chętnie apostołujący i nawracający niewiernych, jest codziennym, nieodstępnym towarzyszem ministra. Ze strony Monferranda jest to bardzo chwalebnie, że odczuł potrzebę chwili... bo teraz, kiedy wiedza zbankrutowała, zwrot jest ogólny ku niebu... Widzimy to na każdym kroku, w sztuce, w literaturze, w nas samych. Wszędzie dostrzegamy nowy rozkwit religijny, ujawniający się mistycyzmem, mięko kołyszącym nasze umysły...
Mówiąc to, Massot drwił, jak zwykle, jednakże okrył swe słowa tak wyszukaną uprzejmością, iż księdza do którego się zwracał, nie mógł obrazić. Wreszcie, w tejże właśnie chwili gwałtownie zawrzało dokoła, głosy wołały, że Mège zajął już trybunę. Na tę wiadomość, tłumnie się rzucono do sali posiedzeń. W poczekalnej sali des Pas-Perdus pozostała tylko część publiczności i kilku dziennikarzy.
— Dziwię się — zawołał Massot — że mój szef dotąd nie przyszedł. Przecież deputowanego Fonsègne powinno interesować dzisiejsze posiedzenie Izby, Ale sprytna to sztuka... musi mieć swoje racye... Czy pan znasz mego szefa?...
Po przeczącej odpowiedzi Piotra, mówił dalej.
— Tęga głowa a przytem nielada potęga w Paryżu! Mogę o nim mówić z całą swobodą, bo nie uprawiam sztuki płaszczenia się przed moimi