Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

mogę uczynić. Powtarzam panu że nic, zupełnie nic. To nieodemnie zależy!...
Lecz Piotr nie chciał uważać tych słów za ostateczną i stanowczą odmowę.
— Mam czas, poczekam na pana. Lecz proszę, nie odmawiaj mi pan bez głębszego namysłu. Zapewne pilno panu być obecnym w sali posiedzeń, więc nie wysłuchałeś pan uważnie tego co mówiłem. Gdy pan ztamtąd wrócisz, jeszcze raz pomówimy i jestem nieledwie pewny, iż uwzględnisz moją prośbę...
A chociaż Fonsègne, oddalając się, jeszcze raz powtórzył, że nie zmieni postanowienia, Piotr usiadł na ławce, chcąc czekać jego powrotu.
Sala des Pas-Perdus była teraz prawie pusta. Od wysokich, gołych ścian padało ponure zimno, a pomimo bronzowych grup Laokoona i Minerwy, banalnością przypominała rozległe sale dworców kolei żelaznej, gdzie chwilami jest ścisk i wrzawa, to znów tłum ludzki znika, po przelotnym pobycie, nie ogrzawszy ścian gmachu. Przez wielkie okna wychodzące na ogród o wypłowiałych zimą trawnikach, płynęło blade, niewyraźne światło, a z sali posiedzeń Izby nie dolatywał żaden odgłos wybuchłej tam burzy. Śmiertelna cisza zaległa wśród murów, cisza głucho wstrząsana bolesnym dreszczem nadciągającym zdaleka, zapewne ze wszystkich krańców kraju całego.
Dumanie Piotra snuć się zaczęło w tym właśnie kierunku. Zdawało mu się, że cała rana prze-