Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

wiem... bo Barroux nie ma ochoty... W każdym razie, życie gabinetu nie o wiele się przedłuży... Za kilka dni runie... musi runąć. Tem to pewniejsze, że Sagnier jest wściekły z rezultatu... i na głos wrzeszczy, że jutro wydrukuje listę nazwisk...
Rozmowy przycichły, bo patrzono na Barroux, który w towarzystwie Monferranda przechodził w pobliżu a za ministrami widocznie niezadowolonymi, pośpieszał tłum ich klientów, zaniepokojonych, zakłopotanych o własne jutro. Rozeszła się pogłoska, iż ministrowie mają się zebrać w komplecie, by powziąść stanowczą decyzyę. Wkrótce ukazał się w sali Vignon, otoczony gronem przyjaciół. Miał minę rozradowaną, lecz hamował się, by przedwcześnie ze zwycięztwa nie tryumfować, ale jego stronnicy nie zważali na ostrożne napomnienia przywódzcy i rozgorączkowani nadzieją, ostrzyli zęby na łup mający już niedługo wpaść im w posiadanie. Nawet Mège był tryumfujący, wszak gdyby nie te dwa głosy, byłby dziś obalił ministeryum! Lecz nie dziś, to jutro ale najniezawodniej obali Barroux a potem Vignona i wreszcie pochwyci rządy w swoje ręce!
— Chaigneux i Duthil idą jak psy obite — szepnął Massot. Tylko mój szef dzielnie się trzyma... Zuch... Nie ma jak Fonsègne!... A teraz żegnam panów... muszę już ztąd lecieć...