Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

— To są rzeczy podrzędne — rzekł Piotr z przejęciem — Niechaj pan zechce zwrócić uwagę, iż tu chodzi o życie człowieka, o starca, który skona z zimna i z głodu, jeżeli pomoc będzie opieszała...
Fonsègne podniósł obie ręce w górę, jakby chcąc mury przyzwać na świadków i znów powtórzył, że nic nie może uczynić. Może lękał się jakiej nieprzyjemnej sprawy dla „Globu“, który przed wyborami posługiwał się Przytułkiem dla inwalidów pracy, jako dowodem nieprzebranej hojności i miłosierdzia klas posiadających. A może trwoga tajemnie go nurtująca czyniła go obojętnym dla nędz ludzkich, lecz na wszelkie przedstawienia Piotra znajdował tylko odmowną odpowiedź, wreszcie rzekł:
— Osobiście nie mogę nic uczynić... ale możesz mnie pan zmusić do zajęcia się losem owego starca... Lecz na to trzeba rozkazu ze strony dam opiekunek Przytułku... Dam należących do komitetu... Już pan masz za sobą panią baronową Duvillard, postaraj się o inne...
Piotr postanowił walczyć do końca, więc, niezrażony przewidywanemi trudnościami, rzekł z trochą otuchy:
— Znam panią hrabinę de Quinsac, mogę natychmiast iść do niej.
— Wybornie! Idź pan zatem do hrabiny Quinsac, a lepiej jeszcze będzie, jeżeli pan weźmie dorożkę i od hrabiny pojedzie pan do księżnej de