Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

twarz zmęczoną, i ogniste rozmarzone oczy, pałające wśród ogólnej bladości. Nie miał już przy sobie worka z narzędziami, a płócienna, robocza kurtka, szczelnie go opinając, wydymała się guzem na lewym boku. Zapewne wsunął tam jaki kawał znalezionego chleba. Woźni wyprowadzili go za kratę pałacu Izby. Nie opierając się i milcząc, poszedł dalej, kierując się w stronę mostu Zgody. Szedł powoli, niepewnie, jak człowiek niewiedzący, gdzie idzie.