— O co to, to nigdy! — zawołała hrabina. — Niechcę, by mój syn należał do tej rodziny i niepozwolę mu się tam żenić!
Rozmowę przerwało nadejście generała de Bozonnet. Zwykle przychodził odwiedzać siostrę, w dzień, w którym przyjmowała, by powiększyć swą obecnością coraz to rzedniejące kółko dawnych licznych znajomych. Zaledwie kilku pozostało wiernych, nielękających się staroświeckiego salonu hrabiny, żyjącej podług dawniejszego trybu i w takiem oddaleniu od światowego zgiełku, jakby ulica Saint Dominique znajdowała się o tysiące mil od bawiącego się Paryża.
Generał de Bozonnet niezmiernie kochał swoją siostrę, więc chcąc ją zaraz na wstępie zająć i rozweselić, zaczął opowiadać, że był dziś na śniadaniu u państwa Duvillard, wymieniał biesiadników, a między nimi i Gerarda. Wiedział, że sprawia siostrze przyjemność bywaniem w domu baronostwa, bo przynosił jej ztamtąd nowiny, a przytem do pewnego stopnia oczyszczał atmosferę tamtejszą, dodając blasku zaszczytem swej obecności. Sam zaś bynajmmiej się tam nie nudził, oddawna pogodziwszy się z wymaganiami niwelacyjnemi wieku i nieubłaganym będąc tylko w poglądach na kwestye wojskowe. Wszystko, co było po za armią, uważał za rzeczy podrzędne i prawie bez znaczenia.
— Ta biedna Kamilla przepada za naszym Gerardem — rzekł. — Poczas śniadania nie spusz-
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.