Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

czała z niego oczu, wprost pożerała go wzrokiem.
Na tę uwagę, wypowiedzianą przez generała tonem żartobliwym, markiz rzekł z wielką powagą:
— Powinniśmy nad tem czuwać, bo małżeństwo pomiędzy nimi jest rzeczą niemożliwą, zdrożną i to nie z jednego lecz z mnóstwa powodów.
Generał mocno się zadziwił:
— Dlaczego?... Bo dziewczyna jest brzydka?... Alboż to tylko same piękne kobiety wychodzą zamąż?... A przynajmniej ta posiada milionowy majątek... w ręku naszego chłopaka mógłby przynieść niemałe korzyści dobrej sprawie.. Możnaby nim z początku kierować... W tem wszystkiem jest jedna tylko zła strona... to stosunek Gerarda z matką panny... Lecz, miły Boże, są to sprawy codziennie spotykane i nikt się im nie dziwi...
Oburzony markiz aż powstał z miejsca, lecz opanowawszy się, usiadł napowrót, nic nie rzekłszy, tylko machnął ręką z najwyższem zniechęceniem. Pocóż się miał wdawać w dysputę?... Nie warto... wszak wszystko przepada i nieledwie że już przepadło. Wreszcie, cóż mógł mieć wspólnego z takim generałem de Buzonnet, który, oddawna zapomniawszy czci dla przodków, pogodził się z teraźniejszym republikańskim ustrojem Francyi, a jeszcze w młodości przeniewierzywszy się królowi, przywiązał się do panującego uzurpato-