Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

dziś prawie w zupełnem obezwładnieniu. Markiz należał do nielicznej garstki nieprzejednanych, którzy, zapatrzeni w ukochaną przeszłość, umierają z wiarą na ustach i w sercu. Pan de Larombière, wice-prezes trybunału, czuł się dumnym, iż nie ulega mrzonkom, bo miał pretendenta gotowego do włożenia korony i liczył, że cudem stać się to musi; lubował się nawet w dowodzeniu konieczności cudu, bo inaczej Francya popadnie w najstraszliwsze katastrofy, które doprowadzą ją szybko do zguby i zupełnej zagłady. Generał zaś wzdychał za obu cesarzami, bo kwitła za ich czasów sztuka wojskowa, grzmiał huk strzałów, staczano bezprzestanne bitwy, słabą natomiast pokładał wiarę w restauracyę Bonapartych i chętnie porzucał stawianie szczęśliwszych prognostyków ich powrotu do władzy, by z tem zawziętszą natarczywością powstawać na Rzeczpospolitę, która, porzuciwszy napoleoński sposób organizacyi armii i dekretując obowiązkową służbę w wojsku, zabiła żołnierskość, zabiła piękno wojny, zabiła przyszłość ojczyzny.
Przez uchylone drzwi wsunął się służący, by zapytać hrabinę, czy zechce przyjąć księdza Fromont. Nieco zadziwiona niespodziewaną wizytą, szepnęła:
— Czego on może potrzebować odemnie?...
A głośniej rzekła do służącego:
— Proś, niech wejdzie.