Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

Pani de Quinsac była bardzo pobożną, a księdza Piotra Fromont wyjątkowo ceniła, wiedząc o miłosiernej jego działalności, oraz o czci, jaką był otoczony przez swych parafian w Neuilly, gdzie uważano go za świętego.
Przystanąwszy w progu salonu, Piotr poczuł się onieśmielony. W pierwszej chwili nic nie rozróżniał wśród zmroku i zdawało mu się, że stanął nad żałobną otchłanią, wreszcie dostrzegł niewyraźne ludzkie postacie i dosłyszał przygłuszony szept ich rozmowy. A gdy poznał twarze zebranych tu osób, ogarnęła go nieledwie że trwoga. Wiedział jak dalekie, odosobnione jest ich życie od świata, z którego przybywał i do którego zaraz miał powrócić.
Hrabina posadziła go obok siebie naprzeciwko kominka i uważnie słuchała smutnej historyi dogorywającego w nędzy Laveuve’a. Piotr mówił prawie szeptem i zakończył, prosząc, by zechciała nieodmówić swego poparcia dla umożliwienia natychmiastowego przyjęcia biedaka do Przytułku dla inwalidów pracy.
— Ach, tak... przypominam sobie tę nowo założoną Instytucyę... mój syn koniecznie życzył sobie, bym należała do grona dam opiekunek... Lecz wyznaję, że nigdy dotąd nie byłam na posiedzeniu komitetu, zatem lękam się, że moje wstawienie się pozostanie bezskuteczne... wybornie rozumiem, że żadnego niemam wpływu w komitecie...