Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

Podczas gdy mówiła, przed oczyma jej stanęły postacie Gerarda i Ewy, bo kochankowie spotkali się po raz pierwszy w dniu uroczystego otwarcia Przytułku. Poszła tam, bo zawsze ulegała prośbom syna, lecz z wielką niechęcią pozwoliła wpisać swoje nazwisko w poczet dam opiekunek, bo nie lubiła miłosierdzia praktykowanego z hałaśliwością światowej zabawy, posądzała przytem, iż tutaj właśnie, pod osłoną dobroczynności, ukrywają się inne cele.
— Pani — błagał Piotr — tu idzie o uratowanie życia starcowi umierającemu z głodu i zimna! Ulituj się pani i wesprzyj nędzarza!
Jakkolwiek Piotr mówił przyciszonym głosem, generał zbliżył się, mówiąc:
— Jak widzę, jeszcze pan biegasz, troszcząc się o losy tego starego warchoła! A więc administrator odmówił przyjęcia go do Przytułku?... Prawdę powiedziawszy, dobrze zrobił... bo niewarto rozczulać się nad łotrami, którzy, gdyby tylko mogli, wycięciby nas co do nogi... ten stary sam to przecież powiedział... a takich jest więcej!...
Pan de Larombière potakiwał brodą słowom generała, bo od jakiegoś czasu żył w bezustannym strachu przed anarchizmem, groźnym według niego jak widmo ostatecznej zagłady.
Piotr, uniesiony chęcią pozyskania głosu hrabiny, zaczął bronić nędzarzy cierpiących katusze w walących się murach domów na przedmieściach. Opowiadał, co dziś widział. Najsroższą nędzę