Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

w zimnych izbach, przez całe miesiące nieogrzanych chociażby paru węglami, kobiety i dzieci w łachmanach, mężczyzn napróżno uganiających się za pracą, żebrzących o kawałek chleba dla zgłodniałej rodziny. I znów zakończył prośbą do hrabiny, błagając o parę słów na bilecie wizytowym, by mógł je zanieść baronowej Duvillard, która w takim razie nie odmówi wyjątkowego przekroczenia poza ustawę Przytułku. Słowa Piotra drżały tłumionemi łzami, padając zwolna wśród głuchej, mrocznej ciszy, panującej w salonie... Gorąca prośba tych słów zdawała się nadpływać zdaleka, żadnego nie znajdując oddźwięku w świecie zamarłym i bez współczucia dla wszystkiego co żyć jeszcze pragnęło.
Pani de Quinsac zwróciła się w stronę pana de Morigny. Lecz ten zdawał się być nieobecnym, tak dalece nie zajmowała go ta cała sprawa. Wpatrzył się w ogień i dumą swą oddzielony od świata, obojętny na wszystko i względem wszystkich, był jakby przypadkowo zabłąkaną postacią, zmuszoną żyć w obcem dla siebie otoczeniu. Poczuwszy wszakże na sobie zatrzymany wzrok ukochanej kobiety, podniósł głowę i oczy ich spotkały się z niewypowiedzianą słodyczą, ze smutną słodyczą bohaterskiego wzajemnego zrzeczenia się a zarazem miłości.
Po chwili hrabina rzekła do Piotra:
— Oceniam twoje cnoty i wielkie zasługi, szanowny księże, nie odmówię ci przeto popar-