Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

i znów zmuszona się zatrzymać, znalazła się tuż około młodego deputowanego, który, poznawszy księdza, witał się z nim uprzejmem skinieniem głowy.
— W którą stronę pan idziesz? — zapytał Piotr.
— Tuż obok na pola Elizejskie.
— Muszę przejeżdżać tamtędy... a chciałbym z panem pomówić, może pan zechce zająć przy mnie miejsce w dorożce?.. Dowiozę pana, gdzie wskażesz...
— I owszem... z największą chęcią... a czy dym cygara panu nie zaszkodzi?...
— O nie, upewniam, że nie...
Przedostawszy się po za most, dorożka potoczyła się szybko przez plac i zawróciła na pola Elizejskie. Piotr wiedząc, że ma zaledwie kilka minut do rozmówienia się z Duthilem, odrazu przystąpił do kwestyi, gotów uparcie walczyć dla zjednania jego przychylności. Lecz gdy tylko wspomniał o Laveuvie i zajściu w saloniku baronowej, Duthil przerwał mu, wybuchając śmiechem, i z widocznem uradowaniem człowieka wyswobodzonego z kłopotów, które się mogły źle zakończyć, zawołał:
— Ach wiem, to sprawa tego starego pijaka, zatem Fonsègne nie chciał panu dopomódz?... Lecz czegóż właściwie pan chce?... Żeby go dziś jeszcze wzięto do Przytułku?... Ależ, drogi panie,