Duthil roześmiał się szyderczo i po chwili zaproponował bez namysłu:
— Wiesz pan, co myślę zrobić?... Oto zjednam barona dla pańskiej sprawy! Zaraz znajdę się w pewnym pałacyku, tuż ztąd w pobliżu, gdzie o tej godzinie można codziennie i na pewno zastać tego kochanego barona...
I znów się głośno roześmiał, patrząc znacząco na Piotra.
— Przypuszczam, że pan musisz wiedzieć o pałacyku i mieszkance tego gniazdka?... Otóż baron nigdy nikomu i niczego nie odmawia w tem błogosławionem ustroniu... ja zaś przyrzekam panu i możesz pan na mnie liczyć, iż wymogę na baronie natychmiastowe przyjęcie pańskiego protegowanego do Przytułku. Dziś jeszcze powie całą sprawę baronowej a ta zaraz panu wyda potrzebne zezwolenie... Szkoda tylko, że już jest trochę późno...
Zamilkł, lecz nagle przyszła mu dobra myśl:
— Można temu zaradzić! Tak będzie najlepiej; zyskamy na czasie! Oto trzeba, abyś pan zaszedł razem zemną do pałacyku, zamieszkanego przez bóstwo barona. Otrzyma pan od niego list do baronowej i natychmiast puści się pan w pogoń za odszukaniem prezydentki Przytułku... Ach, ale przepraszam... panu może niezręcznie... pan może niechce przestąpić tego progu... Lecz mogę się postarać, byś pan widział tylko barona... Zaprowadzę pana do jednego z saloników na parterze
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.