i tam sprowadzę barona, by napisał kilka słów do żony...
Propozycya, którą uczynił, rozbawiła go ostatecznie, podczas gdy Piotr, znienacka nią zaskoczony, wahał się, niepewny, czy należało mu w ten sposób być wprowadzonym do mieszkania Sylwii d’Aulnay. Uczuwał pewien wstręt ku temu. Jednakże gotów był wszystko uczynić dla dopięcia celu, a wszak niejednokrotnie wstępował w podobne progi, w towarzystwie księdza Rose, którego nie zatrzymywały żadne względy, skoro była nadzieja przyniesienia ulgi cierpiącym.
Duthil, mylnie tłomacząc wahanie się księdza, rzekł nieledwie szeptem, chcąc uspokoić skrupuły, jakich się domyślał:
— Wszystko tam należy do niego, każda rzecz tylko przez niego była zapłacona... Zatem powinno to pana uspokoić... w niczem się nie kompromitujesz...
— Ale i owszem... pójdę tam z panem — odpowiedział Piotr — nie mogąc powstrzymać uśmiechu z pomyłki Duthila.
Niewielki, lecz z wyrafinowanym zbytkiem urządzony pałacyk Sylwii sprawiał wrażenie świątyni miłości, do której przeniesiono najbogatsze skarby, złożone niegdyś w uświęconych miejscach. Staroświeckie dalmatyki ze złotogłowiu, osłaniając ściany, lśniły się dyskretnie w przyćmionem świetle najcenniejszych szyb kolorowych, tak dobranych, by kolor lilla przeważał, kolor ten bo-
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.