Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

śladowanych młodych kobiet. Lecz od chwili, jak rozeszła się pogłoska, iż Sylwia pragnie należeć do trupy teatru Komedyi francuzkiej i ma zamiar debiutować w roli Pauliny w „Polieukcie“, szydzono z niej ogólnie, tak dalece dziwacznym wydał się ten zamiar. Mówiono otwarcie, iż byłoby to ubliżeniem dla majestatu klasycznej tragedyi. Lecz niemożliwość otrzymania tej roli na pierwszorzędnej scenie zaostrzała upór Sylwii. Ze spokojem mówiła o przyszłym debiucie, pewna, iż tak się stać musi, doświadczenie bowiem przekonało ją, iż mężczyźni nigdy niczego nie są w stanie odmówić sprzedajnej jej piękności.
Gerard był dziś u Sylwii od godziny trzeciej. Przyszedł, by zabić czas w oczekiwaniu schadzki z Ewą, rad, że ulica Matignon była w sąsiedztwie z pałacykiem Sylwii. Kiedyś był ulubionym kochankiem pięknej dziewczyny i odtąd zachował prawo przychodzenia w roli jednego z najbliższych znajomych. Gerard często z tego korzyrzystał a nawet zdarzało mu się odnawiać dawne wspomnienia, zwłaszcza gdy trafił na dzień, w którym Sylwia się nudziła. Lecz dziś zastał ją gniewną, wzburzoną, więc zadawalając się rolą przyjaciela, wyciągnął się w jednym z głębokich foteli salonu i obojętnie słuchał jej narzekań i złorzeczeń. Sylwia miała na sobie białą, powłóczystą suknię, podobną do sukni, w której Gerard dopiero co widział Ewę podczas śniadania. Stała w pośrodku złoto-żółtego salonu i mó-