teraz na niego. Ten, przed którym drżały państwa Europy i wszyscy i wszystko ustępowało, tutaj, przed tą dziewczyną, samowolnie znęcającą się nad steranemi jego zmysłami, bladł z niepewności, pokornym był jak pies obity, zdzieciniałym jak chorobliwie roznamiętniony starzec, nic nieznający po nad żądzę swego ciała.
— Ach, droga moja, żebyś wiedziała jak spieszyłem się, by módz przyjść o zwykłej godzinie! Ale miałem nieskończoną ilość nudnych interesów i już myślałem, że chyba nigdy nie zdążę tu stanąć, by ucałować twoje rączki.
Pocałował rękę Sylwii a ona, wciąż milcząc, sztywnym ruchem opuściła ją i obojętnie na niego patrząc, oczekiwała na to, co powinien jej był powiedzieć. Zimnem, niemem zachowaniem się doprowadziła go do najwyższego zakłopotania. Pocił się, jąkał, sam nie wiedział co mówi, słowa ulatywały mu z pamięci.
Tak... wiem... bądź spokojna... zajmowałem się twoją sprawą... byłem w ministeryum sztuk pięknych... gdzie już poprzednio dano mi formalną obietnicę... Ci panowie wielbią twój talent... wszyscy w ministeryum sztuk pięknych są za tobą... tylko ten głupi Taboureau, jest przeciwny, czy kto kiedy widział podobnego głupca jak ten minister! Sprowadzili go z prowincyi, gdzie był profesorem i gdzie powinien był pozostać. Ten człowiek nie zna Paryża, nie ma wyobrażenia o potrzebach naszej sceny... Otóż
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.