Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

— A co?... Ładnie umeblowała swoje gniazdko?... O, to kobietka dobrze znająca swoje rzemiosło!
Jeszcze wzburzony zajściem z Sylwią, baron Duvillard wszedł szybko do salonu i nie dostrzegłszy nawet księdza, zapytał Duthila, chcąc od razu wszystkiego się dowiedzieć:
— Cóż się stało?... Czy bardzo złe nowiny? Mów...
— Mège interpelował, domagając się natychmiastowej dyskusyi... wszystko w celu obalenia Barroux. Domyśla się pan sensu, w jakim przemawiał... Maniera jego znana.
— Tak, tak... Wymyślał na burżuazyę, na mnie... na ciebie... Zawsze jedno i to samo. Cóż więcej?
— Odrzucono żądanie natychmiastowej dyskusyi. Ale Barroux, pomimo świetnej mowy, utrzymał się słabą większością, bo zaledwie dwóch głosów. Dwóch głosów!
— To źle! Dwa głosy większości nie wiele znaczą. Powalili go! Za tydzień Vignon stanie na czele nowego gabinetu.
— Wszyscy są tego zdania. Tylko o tem była mowa po wyjściu z sali posiedzeń.
Baron zmarszczył brwi i zdawał się ważyć, ile podobna odmiana przyniesie zła lub dobra dla świata, wreszcie ruszył ramionami pełen niezadowolenia: