— Ministeryum Vignona... Dyabła to warte...a przynajmniej tyle co ministeryun Barroux... Vignon jest młody demokrata... a tacy jak on panowie lubią się czasami bawić w pozowanie na surową cnotliwość, zatem źle... bardzo źle... nic nie pójdzie... Vignon nigdy się nie zgodzi na debiut Sylwii w teatrze Komedyi francuzkiej.
Tak więc ważna wiadomość o zapowiadającym się przewrocie ministeryalnym, w pierwszej chwili zaniepokoiła go jedynie ze względu zagrożonego debiutu Sylwii! Widząc to, Duthil chciał się upewnić co do własnego bezpieczeństwa.
— A my?... Cóż z nami będzie?...
Te słowa przywróciły baronowi przytomny pogląd na całość położenia. Odzyskawszy zwykłą butę, rzekł z pogardliwą pewnością siebie:
— My?... Pozostajemy tem, czem byliśmy dotychczas. Przecież nigdy nam nic nie zagrażało. Byłem i jestem najzupełniej spokojny. Sagnier może ogłaszać jaką chce listę osób, niechaj się bawi, jeżeli taką sobie obrał zabawę. Każdy zrozumie, że gdyby w tem być mogło coś niebezpiecznego dla nas, to byłyby się znalazły pieniądze na kupienie Sagniera razem z ową listą, którą nam wygraża!... Ale Barroux jest człowiekiem nieposzlakowanej uczciwości, więc kupując Sagniera, byłbym niepotrzebnie wyrzucił pieniądze za okno... a tego nie lubię. Powtarzam ci, mój kochany, niepotrzebujemy niczego się obawiać!
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.